niedziela, 15 lutego 2015

Rozdział 4

Ta noc skończyła się tak szybko. Dopiero co zamykałam oczy a świat ogarniała ciemność, teraz je otwieram a tu już blady świt. Zastanawiam się czy chce mi się wstać i słuchać o tej całej przeprowadzce czy nie lepiej pozostać w miękkiej pościeli, otoczona pluszowymi misiami, z telefonem w dłoni. Marzenia lecz nie do spełnienia, nim zdążyłam się przeciągnąć do pokoju wpadła zabiegana mama. Ja jako człowiek opanowany na wszystko mam czas i wszystko robię spokojnie a ta wpada do mego królestwa i każe się pakować. Czy ktoś mi w końcu wytłumaczy o co chodzi z tą przeprowadzką. Szczerze mówiąc miałam nadzieję, że to tylko zły sen, że cały wczorajszy dzień był snem. Niestety takie cuda tylko w filmach.
-Mamo! Tato! Mamo! -biegałam po domu jak głupia aż w końcu wpadłam na zabieganego tatę, który w małym kartonie próbował upchać swoje książki. Powodzenia -Tato mam prawo chyba wiedzieć co się tu do jasnej cholery dzieje. -powiedziałam poirytowana całą tą sytuacją.
-Wyrażaj się młoda damo! - Ahh tak wyrażaj się tylko na tyle stać mojego ojczulka, już miałam podejść gdy jednak zmienił zdanie - Zaczekaj. Usiądź! - rozkazał a ja posłusznie wykonałam jego polecenie.
-No dajesz. Ściga Cię jakaś mafia, a może zabiłeś kogoś, nie wiem zdradziłeś mamę i teraz tamta babka chce alimenty? - milion scenariuszy przebiegało mi przez głowę i co jeden to bardziej głupi.
-Nic z tych rzeczy! - zaśmiał się tata -chociaż na babkę z alimentami nigdy bym nie wpadł. -wzruszyłam ramionami. - Dostałem nowe zlecenie, długo zastanawiałem się czy przyjąć, w końcu mama powiedziała, że to nie taki zły pomysł i pewnie Ci się spodoba. Wyprowadzamy się do Warszawy. -uśmiechnął się do mnie i wrócił do pakowania.
-Tato ja jeszcze nie skończyłam tej rozmowy. - powiedziałam stanowczo jak to miał w zwyczaju robić tato gdy wracałam za późno z dworu.- Co z dziadkami, jaka to praca? Chyba możesz mi powiedzieć?
-Mogę ale boję się, ze Twój pisk rozwali szyby w tym domu a dziadkowie tu zostają.
I po tych słowach mój świat się zawalił. Nie mogą mi ich zabrać. Jak oni zostają to ja też.
-Dziadkowie zostaną tu aż nie urządzimy się w stolicy potem załatwią wszystkie sprawy z domem i przyjadą do nas. -szybko skończył tata. Nie wiem czy mówił poważnie czy chciał poprawić mi humor ale trochę mnie to uspokoiło.
-Czy powiesz mi w końcu co to za praca?
-Będę menadżerem. - Czy ten człowiek myśli, że jestem aż taka głupia?
-Ale kogooo? - zrobiłam słodkie oczka jak miałam w zwyczaju robić odkąd skończyłam pięć lat. Tata ma takie miękkie serduszko zawsze to działa. Chciałam mieć swojego konia, dostałam. Chciałam śpiewać, znalazł najlepszą szkołę śpiewu w mieście, chciałam na obóz do Hiszpanii pojechałam. A teraz chce tylko się dowiedzieć co to za praca a ten robi wielki problem. Tata spojrzał na mnie i pokręcił głową a ja teatralnie wywróciłam oczami.
-Dobra już Ci powiem. -uśmiechnął się i poczochrał moje włosy, jak chcesz coś czochrać kup sobie psa, te włosy nie układają się tak dobrze. -Będę menadżerem Dawida Kwiatkowskiego, coś Ci mówi to nazwisko?
Mogę już płakać. Mój tata, mój idol, moje życie, mogę umierać. Tak bardzo chciałabym zadzwonić do Kai i wszystko jej opowiedzieć. W sumie Warszawa to nie taki głupi pomysł. Tu i tak nie miałam przyjaciół, bo dla każdego jestem tylko bogatą niunią. Nowy start, nowi znajomi, nowe życie. Cudownie.

-Spakowaliście wszystko co potrzebne? -dopytywała babcia w dzień naszego wyjazdu z Krakowa.
-Spokojnie mamo mamy wszystko. -uspakajał ją tata.
-Nie macie wszystkiego. -powiedział dziadek - Nie macie Nesski,
-Właśnie gdzie Vanessa - zaniepokoiła się mama moją nieobecnością.
-Już idę - westchnęłam cicho, ciągnąc za sobą misia od Mateusza. O jak już o nim wspominam powinnam powiedzieć, że od mojego wyjazdu się nie odezwał, wyrzucił mnie z znajomych na facebook'u. A u Marty widziałam zdjęcia jego i mojej kuzynki. Razem. Może chciał ją tylko sprawdzić. Trudno się mówi żyje się dalej. Przed wyjazdem i rozpoczęciem nowego życia muszę zrobić tylko jedna rzecz. -Mamo dajcie mi jeszcze dwadzieścia minut. -rodzice spojrzeli po sobie i gestem głów oboje dali mi znak, że mam ten czas.
Poszłam nad rzekę ciągnąc za sobą maskotkę. Wpierw chciałam ją oddać do domu dziecka ale tam jest tyle dzieci. Jeszcze ktoś by skojarzył co tak naprawdę jest nie możliwe. Gdy byłam już na moście, przełożyłam maskotkę przez barierkę i po chwili usłyszałam ciche plum. Nie wiem ale poczułam się wolna taka bez zbędnego ciężaru. Goodbye Kraków! Welcome Warszawo.
Trzy godziny w niewygodnym samochodzie i przerwy co piętnaście minut, bo mama chce siku, bo tata musi sprawdzić oponę, bo mamę bolą plecy. Nigdy więcej tyle godzin z nimi w jednym samochodzie. O nawet kłócili się o muzykę jaka ma lecieć. Dobrze , że miałam słuchawki. W końcu dostrzegłam zieloną tabliczkę z dużymi białymi literkami "WARSZAWA". Tak to już. Już jesteśmy.
Potem szybko działo się szybko. Ogromna niebieska brama strzegąca osiedla willowego, duży dom przypominający mały pałac, ogromny ogród z śliczną altanką, salon już urządzony ( rodzice o wszystko zadbali wcześniej, bym ja przyjechała do gotowego domu, naszego domu). Salon z kominkiem tak jak marzyło się mamie, następnie ich sypialnia, głęboki bordowy kolor na ścianach i białe meble, kuchnia połączona z jadalnią a w niej duży dębowy stół i łazienka cała niebieska taka o jakiej mama marzyła. Tak parter zdecydowanie projektowała mama. Nikt inny tylko ta kobieta. Stała pośrodku i nie wierzyłam, że to wszystko dzieje się naprawdę.
-No mała idź sprawdź poddasze.- powiedział tata w wielkim przejęciem.
-To my mamy poddasze ? -zapytałam zdziwiona.
-Tak. Parter jest nasz, pierwsze piętro dziadków a poddasze Twoje.-dodała mama ale nim cokolwiek jeszcze powiedziała, ja już biegłam ile sił w nogach na MOJE rozumiecie MOJE poddasze.
Jednak jestem ciekawym dzieckiem, a że pewnie jak już będę u siebie nie będzie mi się chciało schodzić, postanowiłam po drodze sprawdzić piętro dziadków. Tak, żeby opowiedzieć babci jak tu jest. W ten sposób liczyłam, że szybko sprzedają tamten dom i przyjadą do nas. No a i tak by dostać się do siebie musiałam przejść przez długi korytarz, na którego ścianach wisiały nasze rodzinne zdjęcia. Byłam tam ja na przedstawieniach i z nimi, byli rodzice w dniu ślubu, była babcia z dziadkiem na wakacjach w Grecji. Była też Maja i ciocia z wujkiem. Przy tym zdjęciu zatrzymałam się dłużej. Maja była uśmiechnięta szczęśliwa. Miała zaledwie cztery latka. Całą rodziną jechaliśmy nad morze. Wujek tak nagle stracił panowanie nad kierownicą i wjechali w nadjeżdżającego tira. Maja zmarła na miejscu. Widziałam jej malutkie ciało w plamie krwi. To wszystko działo się na naszych oczach. Ciocia zmarła w szpitalu a wujek zniknął, wyjechał. Nie umiał spojrzeć dziadkom w oczy za to, że zabił ich córkę i wnuczkę. Nie potrafił. Nie mamy z nim kontaktu. A przecież to nie była jego wina.
Idę korytarzem, na którego końcu znajduje się sypialnia. Piękna w delikatnym odcieniu szarości a na środku duże łóżko. Babcia będzie zadowolona ma własną kuchnie i łazienkę nie to co w Krakowie. Nie będzie musiała kłócić się z mamą o to co na obiad. Mama gotuje dietetycznie a babcia smacznie. W małym saloniku dziadków stoi też stół taki mały jadalniany z czterema krzesłami. A przecież mogły być tylko dwa. Tato wie gdzie i  z kim będę jadać. Dobra nie przedłużajmy idę do tego swojego królestwa. Schody są inne. Metalowe. Też mam korytarz, są tu cztery pomieszczenia i wszystkie są zamykane przez czarne drzwi, a na nich wiszą tabliczki : "Moje królestwo", "Wchodzisz na własną odpowiedzialność", "Studio", "Czas na relax". No i gdzie ja mam pójść wpierw.
-No dalej słońce! -usłyszałam głos taty, przez którego usta przewijał się jakiś dziwnie podejrzany uśmiech.
Wpierw postawiałam na relax. Mogłam się spodziewać mam własną łazienkę a w niej duża wanna, prysznic, wc i umywalka. Duże lustro a pod nim półeczka, na której stały perfumy Rouge by Rihanna. Wszystko w kolorze morskim, kafelki ciemne a dywanik  taki pastelowy. Dobra, dobra nie mogę tu zamieszkać. Teraz drzwi numer dwa, wchodzę na własną odpowiedzialność. A tam salon, prawdziwy salon z kanapą, stolikiem do kawy i wielkim telewizorem. Mam czerwoną kanapę.
-Tato mogę umierać. -oświadczyłam.
-Umrzesz potem a teraz idź do swojego pokoju. -popędzał.
-A może do studia?
-Nie, to zostaw sobie na deser.
Weszłam do mojego pokoju, który był fioletowo biały. Duże łóżko z baldachimem, nowy laptop fioletowy, płyty, toaletka, fotel bujany. Moi rodzice są jednak wspaniali. Mam nawet fioletowe meble i ostrzeżenie taty, że jak mi się znudzi to mnie zabije. Nie znudzi, nigdy. Z tego się nie wyrasta.. Gdy już napatrzyłam się na pokój tato rozkazał wręcz pójść do studia. Otwarłam niepewnie i moim oczom rzuciło się biurko, krzesło, szafka z książkami, szkolne podręczniki i szyba, studio nagraniowe, będę mogła śpiewać w domu. Ale zaraz, zaraz, kto stoi w studiu? Zaczęłam piszczeć i płakać. Taka osoba i to w moim własnym domu. On podszedł do mnie i przytulił na powitanie a ja nie wiedziałam co powiedzieć, co zrobić, jak się zachować. Łzy szczęścia same spływały mi po policzkach a kątem oka dostrzegłam uśmiech taty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz