poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Rozdział 5

Tak, widziałam w oczach taty ten błysk szczęścia. Dawno nie widziałam go tak zadowolonego.
-Dobra, dobra dzieci drogie koniec tych czułości. -Spojrzałam na chłopaka, stojącego na przeciw mnie. -Nikodem pomógł mi z urządzeniem tego miejsca, możesz mu podziękować.
Tak też zrobiłam, ponownie mocno przytuliłam chłopaka. Ahh tak pewnie zastanawiasz się kim jest Nikodem. Tak myślę, że należą Ci się wyjaśnienia. Nikodem jest synem taty z jego wakacyjnej przygody a mianowicie moim starszym bratem. Mimo tego, że mieszka w Londynie z matką mamy dobry kontakt, rozmawiamy na skype a jak tylko jest możliwość to się spotykamy. Nikoś wpadł do Warszawy na tydzień, bo ma jakieś sprawy, wcześniej przez internet pomagał tacie urządzić to studio. Nie wiem z czego się bardziej cieszę, z własnego piętra a może raczej z widoku ukochanego braciszka.
-No młoda damo idź się ogarnij i zabieram Cie na wycieczkę - Powiedział z uśmiechem i poczochrał moje włosy.
Ubrałam coś wygodnego a zarazem eleganckiego. Nikoś pokazywał mi wszystko co powinnam poznać nim moje życie tutaj rozkręci  się na dobre.
 Do końca tygodnia siedziałam w domu. Załatwialiśmy szkołę, kupiliśmy podręczniki, nowy plecak. Z jednej strony boje się tam iść ale jestem strasznie podekscytowana i ciekawa jak to będzie. A zostało mi tylko pół roku. Będę uczennicą prywatnego gimnazjum w centrum miasta. Niecałe trzydzieści minut od naszego domu autobusem. Dziękuję mamo, dziękuję tato za skazanie mnie na noszenie mundurka i chodzenie do szkoły z bandą rozpieszczonych małolatów.
Niedziela strasznie szybko mi minęła. Przygotowałam się by w poniedziałek o ósmej wyjechać do szkoły. Lekcje mam na dziewiątą i tata zaproponował, że mnie podrzuci. Kochany.
Wyszłam z samochodu z ogromnym trudem. Zarzuciłam włosy do tyłu. Poprawiłam spódniczkę. I z głową uniesioną do góry a piersiami wypiętymi w przód wkroczyłam na teren placówki.
Idę tym długim korytarzem i czuje na sobie wzrok tych dziewczyn, obgadują mnie, bo jestem nowa. Do dziś pamiętam, jak chodziłam do szkoły w Krakowie i do naszej klasy doszła Majka. Nie miała życia, każdy jej dokuczał, wyzywał, że nie pasuje do nas bo jest NOWA a teraz ona zajmie moje miejsce a ja stanę się ofiarą. Tak karma wraca. Gdy minęłam w końcu te dwie puste blondynki dotarłam do sali, w której miały odbyć się zajęcia. Język polski z kobietą, która jest moją wychowawczynią. Zajęłam pierwszą ławkę przy biurku, zapewne nikt tutaj nie siedzi. Nagle zabrzmiał dzwonek a klasa zaczęła zapełniać się uczniami. Gdy przeglądałam facebooka podeszła do mnie niska brunetka, z różowym neonowym plecaczkiem.
-Cześć jestem Nicola - wyciągnęła do mnie prawą rękę. -A Ty pewnie jesteś Vanessa, pani Kot mówiła, że przyjdzie nowa. -obdarzyła mnie ciepłym uśmiechem.
-Tak, dokładnie Vanessa, ale dla znajomych Ness. -odwzajemniłam uśmiech.
-Chodź, usiądziesz ze mną z tyłu. Nie możesz siedzieć sama w pierwszej ławce.
Chyba będę miała nową koleżankę. Całkiem w porządku. W sumie wszyscy z mojej klasy są w porządku. Chłopcy stwierdzili, że muszę mieć jakieś przezwisko. No bo każdy ma w tej rodzinie a ja jestem teraz ich nową siostrą. I tak zostałam Czekoladką, oczywiście to przez karnację. Jednak Filip stwierdzi, iż jestem słodka i to bardzo pasujące do mnie przezwisko.
Po lekcjach całą klasą wybraliśmy się na wycieczkę. Bo ja muszę zobaczyć okolicę a klasa musi się integrować.

Jak ten czas szybko leci.  Dopiero zaczęłam naukę w nowej szkole a tu już prawie wakacje. Naprawdę nie sądziłam, że moje życie jeszcze może się tak potoczyć. Ale do rzeczy.
Pewnego dnia po szkole, znudzona nauką, weszłam na facebooka by sprawdzić co tam słychać na grupach. Nagle na dole strony pojawiło się okienko czatu. Napisała do mnie niejaka Emilia Pączek. "Hej, co słychać? Polubiłaś mój post, że u Ciebie też nudno. Tak więc pisze, może się poznamy?". Zwykłe hej a zapoczątkowało znajomość, która trwa do dziś. Znajomość, którą łączy wielka siła i pragnienie spotkania się. Tak  z czystym sumieniem mogę Emilkę nazwać moją internetową przyjaciółką. Piszemy do siebie zaraz po przebudzeniu, wysyłamy sobie zdjęcia gdy jemy śniadanie, myjemy zęby, gdy siedzimy przed telewizorem, rozmawiamy przez skype i telefon wszystko idealnie. Jest tylko jeden minus Emka mieszka w Szczecinie tylko i aż 455 kilometrów ode mnie. Niby mówi się, że odległość nie znaczy nic ale gdy jest smutno właśnie te cyferki dobijają najbardziej. Świadomość tego, że jest ktoś, ktoś smutny i potrzebujący naszego wsparcia, przytulania, milczenia, wspólnego płakania a my nie możemy zrobić nic. Ta myśl powoduje, że mam jeszcze większego doła. Ale potem pocieszam się, że to nie koniec świata i może kiedyś się uda..

niedziela, 15 lutego 2015

Rozdział 4

Ta noc skończyła się tak szybko. Dopiero co zamykałam oczy a świat ogarniała ciemność, teraz je otwieram a tu już blady świt. Zastanawiam się czy chce mi się wstać i słuchać o tej całej przeprowadzce czy nie lepiej pozostać w miękkiej pościeli, otoczona pluszowymi misiami, z telefonem w dłoni. Marzenia lecz nie do spełnienia, nim zdążyłam się przeciągnąć do pokoju wpadła zabiegana mama. Ja jako człowiek opanowany na wszystko mam czas i wszystko robię spokojnie a ta wpada do mego królestwa i każe się pakować. Czy ktoś mi w końcu wytłumaczy o co chodzi z tą przeprowadzką. Szczerze mówiąc miałam nadzieję, że to tylko zły sen, że cały wczorajszy dzień był snem. Niestety takie cuda tylko w filmach.
-Mamo! Tato! Mamo! -biegałam po domu jak głupia aż w końcu wpadłam na zabieganego tatę, który w małym kartonie próbował upchać swoje książki. Powodzenia -Tato mam prawo chyba wiedzieć co się tu do jasnej cholery dzieje. -powiedziałam poirytowana całą tą sytuacją.
-Wyrażaj się młoda damo! - Ahh tak wyrażaj się tylko na tyle stać mojego ojczulka, już miałam podejść gdy jednak zmienił zdanie - Zaczekaj. Usiądź! - rozkazał a ja posłusznie wykonałam jego polecenie.
-No dajesz. Ściga Cię jakaś mafia, a może zabiłeś kogoś, nie wiem zdradziłeś mamę i teraz tamta babka chce alimenty? - milion scenariuszy przebiegało mi przez głowę i co jeden to bardziej głupi.
-Nic z tych rzeczy! - zaśmiał się tata -chociaż na babkę z alimentami nigdy bym nie wpadł. -wzruszyłam ramionami. - Dostałem nowe zlecenie, długo zastanawiałem się czy przyjąć, w końcu mama powiedziała, że to nie taki zły pomysł i pewnie Ci się spodoba. Wyprowadzamy się do Warszawy. -uśmiechnął się do mnie i wrócił do pakowania.
-Tato ja jeszcze nie skończyłam tej rozmowy. - powiedziałam stanowczo jak to miał w zwyczaju robić tato gdy wracałam za późno z dworu.- Co z dziadkami, jaka to praca? Chyba możesz mi powiedzieć?
-Mogę ale boję się, ze Twój pisk rozwali szyby w tym domu a dziadkowie tu zostają.
I po tych słowach mój świat się zawalił. Nie mogą mi ich zabrać. Jak oni zostają to ja też.
-Dziadkowie zostaną tu aż nie urządzimy się w stolicy potem załatwią wszystkie sprawy z domem i przyjadą do nas. -szybko skończył tata. Nie wiem czy mówił poważnie czy chciał poprawić mi humor ale trochę mnie to uspokoiło.
-Czy powiesz mi w końcu co to za praca?
-Będę menadżerem. - Czy ten człowiek myśli, że jestem aż taka głupia?
-Ale kogooo? - zrobiłam słodkie oczka jak miałam w zwyczaju robić odkąd skończyłam pięć lat. Tata ma takie miękkie serduszko zawsze to działa. Chciałam mieć swojego konia, dostałam. Chciałam śpiewać, znalazł najlepszą szkołę śpiewu w mieście, chciałam na obóz do Hiszpanii pojechałam. A teraz chce tylko się dowiedzieć co to za praca a ten robi wielki problem. Tata spojrzał na mnie i pokręcił głową a ja teatralnie wywróciłam oczami.
-Dobra już Ci powiem. -uśmiechnął się i poczochrał moje włosy, jak chcesz coś czochrać kup sobie psa, te włosy nie układają się tak dobrze. -Będę menadżerem Dawida Kwiatkowskiego, coś Ci mówi to nazwisko?
Mogę już płakać. Mój tata, mój idol, moje życie, mogę umierać. Tak bardzo chciałabym zadzwonić do Kai i wszystko jej opowiedzieć. W sumie Warszawa to nie taki głupi pomysł. Tu i tak nie miałam przyjaciół, bo dla każdego jestem tylko bogatą niunią. Nowy start, nowi znajomi, nowe życie. Cudownie.

-Spakowaliście wszystko co potrzebne? -dopytywała babcia w dzień naszego wyjazdu z Krakowa.
-Spokojnie mamo mamy wszystko. -uspakajał ją tata.
-Nie macie wszystkiego. -powiedział dziadek - Nie macie Nesski,
-Właśnie gdzie Vanessa - zaniepokoiła się mama moją nieobecnością.
-Już idę - westchnęłam cicho, ciągnąc za sobą misia od Mateusza. O jak już o nim wspominam powinnam powiedzieć, że od mojego wyjazdu się nie odezwał, wyrzucił mnie z znajomych na facebook'u. A u Marty widziałam zdjęcia jego i mojej kuzynki. Razem. Może chciał ją tylko sprawdzić. Trudno się mówi żyje się dalej. Przed wyjazdem i rozpoczęciem nowego życia muszę zrobić tylko jedna rzecz. -Mamo dajcie mi jeszcze dwadzieścia minut. -rodzice spojrzeli po sobie i gestem głów oboje dali mi znak, że mam ten czas.
Poszłam nad rzekę ciągnąc za sobą maskotkę. Wpierw chciałam ją oddać do domu dziecka ale tam jest tyle dzieci. Jeszcze ktoś by skojarzył co tak naprawdę jest nie możliwe. Gdy byłam już na moście, przełożyłam maskotkę przez barierkę i po chwili usłyszałam ciche plum. Nie wiem ale poczułam się wolna taka bez zbędnego ciężaru. Goodbye Kraków! Welcome Warszawo.
Trzy godziny w niewygodnym samochodzie i przerwy co piętnaście minut, bo mama chce siku, bo tata musi sprawdzić oponę, bo mamę bolą plecy. Nigdy więcej tyle godzin z nimi w jednym samochodzie. O nawet kłócili się o muzykę jaka ma lecieć. Dobrze , że miałam słuchawki. W końcu dostrzegłam zieloną tabliczkę z dużymi białymi literkami "WARSZAWA". Tak to już. Już jesteśmy.
Potem szybko działo się szybko. Ogromna niebieska brama strzegąca osiedla willowego, duży dom przypominający mały pałac, ogromny ogród z śliczną altanką, salon już urządzony ( rodzice o wszystko zadbali wcześniej, bym ja przyjechała do gotowego domu, naszego domu). Salon z kominkiem tak jak marzyło się mamie, następnie ich sypialnia, głęboki bordowy kolor na ścianach i białe meble, kuchnia połączona z jadalnią a w niej duży dębowy stół i łazienka cała niebieska taka o jakiej mama marzyła. Tak parter zdecydowanie projektowała mama. Nikt inny tylko ta kobieta. Stała pośrodku i nie wierzyłam, że to wszystko dzieje się naprawdę.
-No mała idź sprawdź poddasze.- powiedział tata w wielkim przejęciem.
-To my mamy poddasze ? -zapytałam zdziwiona.
-Tak. Parter jest nasz, pierwsze piętro dziadków a poddasze Twoje.-dodała mama ale nim cokolwiek jeszcze powiedziała, ja już biegłam ile sił w nogach na MOJE rozumiecie MOJE poddasze.
Jednak jestem ciekawym dzieckiem, a że pewnie jak już będę u siebie nie będzie mi się chciało schodzić, postanowiłam po drodze sprawdzić piętro dziadków. Tak, żeby opowiedzieć babci jak tu jest. W ten sposób liczyłam, że szybko sprzedają tamten dom i przyjadą do nas. No a i tak by dostać się do siebie musiałam przejść przez długi korytarz, na którego ścianach wisiały nasze rodzinne zdjęcia. Byłam tam ja na przedstawieniach i z nimi, byli rodzice w dniu ślubu, była babcia z dziadkiem na wakacjach w Grecji. Była też Maja i ciocia z wujkiem. Przy tym zdjęciu zatrzymałam się dłużej. Maja była uśmiechnięta szczęśliwa. Miała zaledwie cztery latka. Całą rodziną jechaliśmy nad morze. Wujek tak nagle stracił panowanie nad kierownicą i wjechali w nadjeżdżającego tira. Maja zmarła na miejscu. Widziałam jej malutkie ciało w plamie krwi. To wszystko działo się na naszych oczach. Ciocia zmarła w szpitalu a wujek zniknął, wyjechał. Nie umiał spojrzeć dziadkom w oczy za to, że zabił ich córkę i wnuczkę. Nie potrafił. Nie mamy z nim kontaktu. A przecież to nie była jego wina.
Idę korytarzem, na którego końcu znajduje się sypialnia. Piękna w delikatnym odcieniu szarości a na środku duże łóżko. Babcia będzie zadowolona ma własną kuchnie i łazienkę nie to co w Krakowie. Nie będzie musiała kłócić się z mamą o to co na obiad. Mama gotuje dietetycznie a babcia smacznie. W małym saloniku dziadków stoi też stół taki mały jadalniany z czterema krzesłami. A przecież mogły być tylko dwa. Tato wie gdzie i  z kim będę jadać. Dobra nie przedłużajmy idę do tego swojego królestwa. Schody są inne. Metalowe. Też mam korytarz, są tu cztery pomieszczenia i wszystkie są zamykane przez czarne drzwi, a na nich wiszą tabliczki : "Moje królestwo", "Wchodzisz na własną odpowiedzialność", "Studio", "Czas na relax". No i gdzie ja mam pójść wpierw.
-No dalej słońce! -usłyszałam głos taty, przez którego usta przewijał się jakiś dziwnie podejrzany uśmiech.
Wpierw postawiałam na relax. Mogłam się spodziewać mam własną łazienkę a w niej duża wanna, prysznic, wc i umywalka. Duże lustro a pod nim półeczka, na której stały perfumy Rouge by Rihanna. Wszystko w kolorze morskim, kafelki ciemne a dywanik  taki pastelowy. Dobra, dobra nie mogę tu zamieszkać. Teraz drzwi numer dwa, wchodzę na własną odpowiedzialność. A tam salon, prawdziwy salon z kanapą, stolikiem do kawy i wielkim telewizorem. Mam czerwoną kanapę.
-Tato mogę umierać. -oświadczyłam.
-Umrzesz potem a teraz idź do swojego pokoju. -popędzał.
-A może do studia?
-Nie, to zostaw sobie na deser.
Weszłam do mojego pokoju, który był fioletowo biały. Duże łóżko z baldachimem, nowy laptop fioletowy, płyty, toaletka, fotel bujany. Moi rodzice są jednak wspaniali. Mam nawet fioletowe meble i ostrzeżenie taty, że jak mi się znudzi to mnie zabije. Nie znudzi, nigdy. Z tego się nie wyrasta.. Gdy już napatrzyłam się na pokój tato rozkazał wręcz pójść do studia. Otwarłam niepewnie i moim oczom rzuciło się biurko, krzesło, szafka z książkami, szkolne podręczniki i szyba, studio nagraniowe, będę mogła śpiewać w domu. Ale zaraz, zaraz, kto stoi w studiu? Zaczęłam piszczeć i płakać. Taka osoba i to w moim własnym domu. On podszedł do mnie i przytulił na powitanie a ja nie wiedziałam co powiedzieć, co zrobić, jak się zachować. Łzy szczęścia same spływały mi po policzkach a kątem oka dostrzegłam uśmiech taty.

poniedziałek, 9 lutego 2015

Rozdział 3

Tydzień ferii minął niczym z bicza strzelił. Ulubione powiedzonko dziadka. Sama bym na to nie wpadła. Jestem za głupia. Wczoraj dzwoniła mama byśmy wrócili najpóźniej w środę, bo ma dla mnie niespodziankę. Jestem taka ciekawe, że w sumie mogłabym już jechać. Nic i nikt mnie tu nie trzyma. Jak Kaja zauważyła, że Mateusz gada częściej ze mną niż z nią obraziła się i wyjechała z swoją przyjaciółką. Niby planowały to od dawna. No co ja na to poradzę. Płakać nie będę. Spędzam całe dnie z babcią i ciocią i nie narzekam na nudę. Wręcz przeciwnie naprawdę dobrze się bawię. Dzisiaj siedzimy w domu ponieważ, przyjeżdża jakaś ich wspólna koleżanka. Robią sobie babski wieczór a dziadek z wujkiem jadą do karczmy. Chcieli mnie zabrać ale postanowiłam zostać. Posiedzę trochę w internecie, popisze, pogadam , poczytam. Obejrzę sobie jakieś komedie albo "3 metry nad niebem" dawno nie płakałam. Mam też książki, ciocia zaopatrzyła mi barek w słodycze. Będę gruba, mówię Wam.
Wskoczyłam sobie do wanny, długa kąpiel dobrze mi zrobiła. Ubrałam się w dresy i  weszłam do łóżeczka mimo, iż była tak wczesna pora. Zegary nie wskazywały nawet szesnastej. Przybrałam wygodną pozycję gdy mój telefon wydał dźwięk przychodzącej wiadomości. Dlaczego zostawiłam go na półce, na drugim końcu pokoju? Ahh tak zapomniałam, że się ładuje. W domu pewnie zawołałabym babcie pod byle jakim pretekstem i prosiłabym by mi go podała ale ona już była zajęta. Wolnym krokiem doczłapałam do tejże półki i dostałam zawału po przeczytaniu nazwy kontaktu. "Mateusz."- ale jak to? Moje serduszko zabiło nieco mocniej. A dłonie zaczęły się pocić, nawet nie potrafiłam odczytać co on ode mnie chce. Usiadłam na miękkim futrzanym dywanie, koloru szarego w żółte gwiazdki. Treść SMS'a wyglądała mniej więcej tak : "Cześć Aniołku! Nie mogę zapomnieć o twym śnieżnym uśmiechu, o twym głębokim spojrzeniu. Wybacz, że tyle się nie odzywałem ale dziewczyny wyjechały więc musiałem pomóc mamie w restauracji. Jednak dzisiaj jestem cały Twój co powiesz na spacer. Za 15 minut będę." Co spacer, co restauracja, co jednak nie pojechał? Co się dzieje? Odpisałam, że tak, że spacer ok tylko za trzydzieści minut. Zgodził się. Brawo Vanessa masz pół godziny by się ogarnąć, ubrać, pomalować. Ja nie dam rady? Z gorszych opresji wychodziłam z uniesioną głową. Jako pierwsze się przebrałam. Czarne rurki, biały sweterek, przygotowałam czarne kozaki z złotymi wstawkami i szary płaszczyk. Nie wiem gdzie on mnie zabiera ale muszę wyglądać uroczo. Jak to mówią ładnemu w wszystkim ładnie, więc nawet mogłabym iść w dresie. Przecież człowiek nie zakochuje się w wyglądzie tylko w wnętrzu, w charakterze. Chyba się zauroczyłam, bo zaczynam bredzić. Następnie makijaż, delikatny, bym nie wyszła na sztuczną . Jeszcze pomyśli, że sobie coś ubzdurałam o randce czy coś. Włosy rozczesałam i tak biorę czapkę, więc niezbyt moja fryzura będzie widoczna. Telefon do torebki i gotowa. Schodzę po schodach i kieruję się do salonu.
-Dobry wieczór.. -witam się kulturalnie i zostaje obdarowana ciepłym i przyjaznym uśmiechem kilku staruszek -Babciu mogę Cię prosić na słówko?
-Jasne co się dzieje Malutka? -zawsze tak do mnie mówi od kiedy tylko pamiętam.
-Idę na spacer z kolegę..mogę? - Wcale nie postawiłam jej przed faktem dokonany. Babcia spogląda na mnie z uśmiechem.
-Oczywiście tylko uważaj na siebie i nie wracaj za późno. - podchodzi do swojej torebki i z portfela wyciąga sto złoty - Kup sobie jakąś czekoladę lub coś dobrego..
-Dziękuję - całuję ją w policzek i wychodzę z uśmiechem.
Ledwo zamknęłam za sobą drzwi a Mateusz już dochodził pod bramę. Miał jeszcze pięć minut.
-Hej - podszedł do mnie i mocno mnie przytulił.-Masz ochotę na spacer?
-Oczywiście.
Poszliśmy gdzieś, nie wiem gdzie, bo było ciemno. Jednak z czystym sumieniem muszę powiedzieć, iż Szczyrk nocą jest naprawdę piękny. Spacerowaliśmy i podziwialiśmy widoki. Rozmawialiśmy o wszystkim a mi się zrobiło smutno, że już niebawem muszę wyjechać. Nagle nie wiem kiedy chłopak złapał mnie za rękę. Nie wiem czy to dlatego, że powiedziałam, iż mi zimno czy dlatego, że miało to wyprzedzić następne wydarzenia. Doszliśmy do czegoś co mogło przypominać park. Był tu strumyk zamarznięty, w jego tafli odbijał się księżyc a niebo było w kolorze delikatnego różu. Nigdy chyba nie zapomnę tego miejsca i tego co się tam stało. Mateusz podszedł do mnie od tyłu i złapał mnie w pasie. Poczułam jego ciepły oddech na swoim karku mimo szalika, który mnie opatulał. Najlepiej bym się nie ruszała i została tam w tej chwili na zawsze.
-Muszę ci coś powiedzieć Słonko! - nim się zorientowałam stał już przede mną. Złapał mnie za obie dłonie i spojrzał głęboko w oczy.- Chce Ci powiedzieć, że bardzo mi się podobasz i z wyglądu ale najbardziej z charakteru. Chciałbym byś została moją dziewczyną.- Ostatnie zdanie wypowiedział prosto w moje usta. Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć złączyliśmy się w namiętnym pocałunku.. Ale ja nie mogłam tego tak zostawić. Nie mogłam się na to zgodzić. Posmutniałam i przeniosłam wzrok na moje buty, które zakrył spadający z nieba śnieg..
-Nie mogę się zgodzić..-Wyszeptałam i poczułam ciepłą łzę spływającą po policzku. Mateusz otarł ją swoim palcem i spojrzał na mnie pytającym wzrokiem. Halo człowieku nie mogę tego zrobić osobie, która jest dla mnie jak siostra, której nigdy nie miałam. Niestety nie mogę ci tego powiedzieć. A szkoda. - Nie mogę, bo to nie ma sensu...- Mateusz nadal przyglądał mi się ciekawym,pytającym spojrzeniem. Nie musiał nic mówić. Wiedziałam, że nie rozumie o czym mówię.-  Ja jestem z Krakowa... W środę wracam do domu. -wyrzuciłam w końcu a on znów mnie pocałował. Halo człowieku ja Ci kosza daje.
-To mamy kilka dni bym mógł się Tobą nacieszyć. Potem zostaje na skype i telefon. A do wakacji nie daleko więc możesz wpaść albo ja wpadnę, mogę spać nawet na dworcu.- powiedział ciągle trzymając mnie tak blisko siebie. Tak blisko, że mogłam poczuć rytm jego serca. Coś typu puk puk pukpukpuk puk puk pukpukpuk. Czy tak bije serce, które kocha? Czy w naszym wieku można mówić o miłości? Może to tylko zauroczenie i wszystko pryśnie wraz z dniem mojego wyjazdu. Nie chciałam myśleć o tym w tej chwili.
-Mam duże łóżko-powiedziałam uśmiechając się delikatnie.
-No widzisz nie będzie tak źle. A teraz nie myślimy o tym musimy się sobą nacieszyć. - Podsumował wszystko Mateusz i po raz kolejny obdarował dzisiaj moje usta pocałunkiem.

Ostatnie dni ferii w górach spędziłam bardzo podobnie. Wstawałam rano, szykowałam się, jadłam śniadanie, pędziłam na spotkanie z Mateuszem, wracałam do domu by się wyspać i dobrze rozpocząć kolejny dzień.
W końcu nadszedł ten ostatni dzień. To dzisiaj o siedemnastej wracamy do domu, to dzisiaj muszę pożegnać Mateusza i zobaczę go nie jutro a może dopiero za pół roku, to dzisiaj będę płakać jak głupia. Hasztag rozstania są głupie. O jedenastej miałam spotkać się z Matim jednak wstałam o szóstej, by ostatni raz spojrzeć na ten wschód słońca, spakować się i posprzątać pokój, w którym ostatnie dni mieszkałam. Ubrałam się w końcu tak jak pojadę do domu, wątpię bym miała czas na przebieranie się. Czarne leginsy i czerwoną tunikę. Włosy rozpuszczone, bo i tak przecież zakładam czapkę. Dziesięć minut przed umówionym spotkaniem czekałam już przed bramą. Czułam na sobie wzrok babci i cioci, mogłam sobie tylko wyobrażać głosy dziadka i wujka, którzy na zmianę krzyczą, że te kobiety są nienormalne. W innych okolicznościach pewnie poszłabym na nie krzyczeć, że jestem już duża i nie muszą się martwić ale niech sobie patrzą, jeśli nie mają swojego życia. Nagle moim oczom ukazał się słodki brunet z ogromnym bukietem czerwonych róż i pluszowym misiem niewiele mniejszym ode mnie.
-Do dla Ciebie księżniczko, byś nigdy o mnie nie zapomniała. - powiedział z uśmiechem a ja poczułam, iż zaraz się rozkleję.
-Dobra ja to wezmę - nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć przyszedł dziadek i odebrał mój prezent. Oczywiście nie obyło się bez głupich komentarzy. - Tym razem poważnie ktoś będzie musiał wracać na dachu samochodu. Ciotkaaa a to ja wam nie przeszkadzam, pamiętaj by o szesnastej być przy aucie. - posłał nam uśmiech i oddalił się.
Mateusz złapał moją rękę i przyciągnął do siebie mocno przytulając. Następnie pocałował mnie namiętnie tak jak jeszcze nigdy. Spacerowaliśmy, przytulaliśmy się, rozmawialiśmy ale najwięcej chyba całowaliśmy. W końcu zadzwonił mój budzik. Tak nastawiłam budzik by co chwilę nie spoglądać na zegarek.
-To już? -zapytał Mateusz a jego twarz momentalnie posmutniała. Nie odpowiedziałam tylko przytaknęłam głową. Gdy podeszliśmy do samochodu, babcia żegnała się z sąsiadkami i ciocią a dziadek z wujkiem starali się wszystko spakować. Tak bardzo chciałam już odjechać, nie widzieć tego smutnego spojrzenia chłopaka, który zawsze był taki silny. Nasze usta złączyły się w ostatni pocałunek i pech chciał, że prawie w tej chwili wróciła Kaja. Chciała mnie pożegnać a ja, ja odebrałam jej chłopaka, w którym była zakochana od roku.
-Jak mogłaś -krzyknęła z daleka. -Jak mogłaś, przecież wiedziałaś, wiedziałaś ile dla mnie znaczył, nie chce cię znać, koniec z naszą przyjaźnią. KONIEC rozumiesz,nie dzwoń, nie pisz i nie przyjeżdżaj tu więcej! -wykrzyczała i uciekła do domu.
-Kaja. -spojrzałam smutno na Mateusza i dziadka i pobiegłam za nią -Przepraszam. - tylko tyle, tylko tyle zdołałam z siebie wydusić. Tylko głupie przepraszam. I D I O T K A.
Zeszłam na dół. Wszyscy mi się przyglądali. Mateusza już nie było. Poszedł sobie. Weszłam do auta i całą drogę spędziłam na słuchaniu jakiś durnych, dołujących piosenek. Wszystko zepsułam. Jak można zniszczyć wieloletnią przyjaźń dla pierwszego lepszego chłopaka. Już nic gorszego nie może wydarzyć się tego dnia. A jednak.. Po czterech godzinach długiej,nudnej,monotonnej,trudnej warunkami na drodze podróży weszliśmy do domu zmachani i zmarznięci. Rozebrałam buty i kurtkę, które rzuciłam w kąt. Marzyło mi się usiąść na kanapie, więc się na nią kierowałam, gdy na mojej drodze pojawił się karton powodujący, iż z wielkim hukiem upadłam na podłogę.
-Mamoooooo! Co tu robią te kartony? - Zawołałam zdezorientowana sytuacją w tymże pomieszczeniu.
-Wyprowadzamy się - z swoistym spokojem stwierdził tata. Nie oni wszyscy sobie ze mnie żartują.
-Ale jak to? Gdzie? Co?? Z kim ? - moja mina musiała wyglądać co najmniej dziwnie.
-Dowiesz się w swoim czasie. - podsumowała mama.
I co już koniec rozmowy. Nie powiedzieli nic, jak oni mi to mogą robić. Mama wysłała mnie do swojego pokoju i rozkazała się wyspać. Dla niej wszystko wgląda tak łatwo. Nie miałam ochoty na dochodzenie prawdy więc zabrałam tylko mojego misia i bez słowa poszłam do pokoju. To był długi dzień.
Nawet nie wiem kiedy zasnęłam.

czwartek, 5 lutego 2015

Rozdział 2

Drugi dzień fantastycznie zapowiadających się ferii. Mamy tyle planów, że znając nasze możliwości zapewne braknie nam czasu. Wstałyśmy o piątej rano bo zażyczyłam sobie oglądania wschodu słońca. To nie moja wina, że jest taki piękny. Szczególnie tutaj w Szczyrku. Złapałam aparat narzuciłam kurtkę i w kapciach weszłam na duży balkon, wpuszczając w ten sposób falę zimnego powietrza do mieszkania. Powoli na niebie zaczęła pojawiać się żółta kula jednak nie grzejąca. To tak jakby ktoś włączył żarówkę dającą światło ale nie nagrzewającą się przy tym. Pojedyncze promyki z zaczęły tańczyć i odbijać się w górach białego puchu, wyglądającego jak brokat, który ktoś rzucił dużą garścią na świat. Mogłabym tak stać i patrzeć w nieskończoność. Zrobiłam chyba sto zdjęć ale na żadnym nie potrafiłam przedstawić tego co widziałam oczami. Czasami marzy mi się aparat w oczach. Robił by zdjęcia wszystkiemu co magiczne czego żaden obiektyw nie jest w stanie uchwycić. Mogłabym tak stać i marzyć jeszcze przez godzinę jednak Kai zaczął doskwierać mróz i postanowiła ściągnąć mnie na ziemię w dość brutalny sposób. Nagle pod piżamą poczułam chłód a wręcz ziąb. Tak moja jakże kochana kuzynka wrzuciła mi tam śnieg. Zaczęłam piszczeć i podskakiwać. Nie zdziwię się jeśli obudziłam całą okolicę a raczej na pewno naszych domowników.
Nie minęło pięć minut a w progu pokoju stała babcia i ciocia. Nie wiem czy ich twarze ukazywały złość, poirytowanie czy może były uśmiechnięta, bo mi ciągle było zimno. Raczej nie były złe, ponieważ pokręciły głowami, zmierzyły nas wzrokiem i bez słowa opuściły pokój. Spojrzałyśmy na siebie z Kają i wybuchnęłyśmy gromkim śmiechem.
Koło godziny dziesiątej zeszłyśmy w końcu na śniadanie. Ubrałam moje ulubione rurki ciemno granatowe obszyte złotą nitką a do tego mięciutki polarowy sweterek oczywiście fioletowy. Zawsze mam na sobie coś fioletowego. Na śniadanie dostałyśmy oscypka z pieca i pyszny domowy chlebek. Coś czuje że po tych feriach będę gruba.
-Jakie macie plany na dziś? -Zgadła nas ciocia gdy ja już kończyłam drugą porcję i chciałam odnieść talerz.
-Myślę, że pójdziemy do galerii - stwierdziła Kaja.
-Nesska a w Krakowie to nie macie galerii - odezwał się wujek, który wrócił właśnie z pracy.
-Doooobra chodźmy - Kaja wstała i pociągnęła mnie w stronę wyjścia. -Idziemy na imprezę wieczorem, poznasz moich znajomych i Mateusza.. Opowiadałam Ci o nim. Pamiętasz?
-Jak mogłabym zapomnieć o idealnym brunecie z niebieskimi niczym ocean oczami. -zaśmiałam się cicho i dostałam śnieżką w głowę. - No ej. A to za co?
-Za wyśmiewanie się z starszych.
W dobrych humorach ruszyłyśmy w stronę galerii. Kaja uparła się, że musi mieć na dzisiaj coś nowego. Może w końcu uda jej się poderwać Mateusza. Bo jak sama mówi na razie się na poziomie przyjaciel - przyjaciel. Ale jak dla niej nie istnieje przyjaźń damsko-męska i w końcu ktoś się zakochuje. To jest chyba jedyny temat w którym się nie zgadzamy. Ja sama mam przyjaciela. Kuba się nazywa. Znamy się od przedszkola i zawsze możemy na sobie polegać. Ja mu ratuje dupę gdy zawali z sprawy z dziewczyną a on sprawdza, każdego potencjalnego kandydata na mojego przyszłego chłopaka. Jest dla mnie jak starszy brat i nie wyobrażam sobie, by któreś z nas darzyło by się większą miłością niż ta przyjacielska. A w ogóle nasi rodzice również się przyjaźnią i ja do jego mamy mówię ciocia a on do mojej. Ja jego tatę nazywam wujkiem on tak samo nazywa mojego.
Galeria w Szczyrku jest co najmniej o połowę mniejsza od tej naszej w Krakowie. Są tu może trzy sklepy z ubraniami. Ale jest też mój kochany Starbucks. I tam nasze nogi kierują się na początku przygody zakupowej. Zamawiam moje ulubione Caramel Macchiato i jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. W końcu kupiłyśmy te same sukienki tylko moja w kolorze mlecznego fioletu a jej pudrowego różu. Wróciłyśmy do domu, zjadłyśmy obiad i zaczęłyśmy się szykować.  Dzisiaj postawiłam na loki, założyłam czarne szpilki i nie miałam pojęcia co zrobić by nie zamarznąć.
Na szczęście Kaja wszystko zaplanowała i o osiemnastej przyjechał po nas jeden z jej kolegów odwożąc pod sam dom Marty, która organizowała całe to przedsięwzięcie.
-No wreszcie jesteście! - mym oczom ukazał się brunet o niebieskich oczach wiedziałam, że to pewnie Mateusz bo na jego widok Kaja zaczęła się ślinić. Chłopak podszedł do niej i przytulił na przywitanie a ja czekałam aż ona zemdleje albo przynajmniej zacznie latać z tego szczęścia.. -Mateusz jestem. -podszedł w moją stronę i wyciągnął swoją prawą rękę. Miałam ochotę powiedzieć, że wiem ale w ostatniej chwili ugryzłam się w język.
-Vanessa ale dla znajomych Ness. - obdarowałam go uśmiecham.
Nagle ktoś puścił głośno muzykę i nici z jakiejkolwiek rozmowy. Kaja zniknęła mi w tłumie i zostałam sama z drinkiem w ręku na dużej, skórzanej kanapie, przyglądając się zakochanej parze obok mnie. Już miałam szukać Kai by powiedzieć jej, iż wracam do domu gdy jak spod ziemi wyrósł przed mną Mateusz.
-Co u Ciebie piękna? -  uśmiechnął się czarująco a ja chciałam zapaść się pod ziemię. Była to chłopak przystojny i nie powiem, że mi się nie podobał wręcz przeciwnie. Miał w sobie to coś ale przecież nie mogłam się w nim zakochać. Nie robi się tego przyjaciółką.
-Nie jestem piękna. - Idiotka. Na nic inteligentniejszego nie mogłam wpaść.
-Jesteś najładniejszą dziewczyną w tym domu. -przybliżył się do mnie jeszcze bardziej a ja poczułam jak moje policzki zalewa strumień rumieńców.
Tak bardzo nie wiedziałam co powinnam zrobić. Tak bardzo marzyłam by ktoś przyszedł. Tak bardzo wiedziałam, że zaraz powiem coś głupiego i skończy się romantyczna chwila. Vanessa stop! Nie, nie, nie, nie możesz się zakochać. Nie w nim. Przecież nawet go nie znasz.
-Hola hola kolego nawet się nie znamy. - zmarszczyłam nos.
-To nie problem, możemy się poznać. Wiele o Tobie słyszałem.
-Mam nadzieję, że same dobre rzeczy. - wyszeptałam z nadzieją, nie usłyszy.
-Chodź na spacer. -zaproponował. -To się dowiesz.
Wyszliśmy na ogród. Wieczory w górach są takie piękne. Mimo tego, że jest tak zimno. Spacerowaliśmy i miałam wrażenie, że znamy się już całe życie. Opowiadał mi o swoim dzieciństwie jak mając siedem lat musiał opiekować się Martą, bo mama pracowała a ojciec był zajęty sobą. O tym jak uciekał z domu, bo się bał, że coś zrobił źle. Odpoczął i uspokoił się dopiero gdy wyprowadzili się właśnie w góry. Zaufał mi. Ten chłopak poważnie mi zaufał. A ja... Co mu miałam powiedzieć. Mam idealne, życie a moim jedynym problemem jest brak rodziców w domu, bo są w delegacjach. Spacerowaliśmy tak z dwie godziny w końcu postanowiłam, że czas znaleźć Kaję i wracać do domu. Mateusz przytulił mnie mocno a ja poczułam się jak mała dziewczynka tak cholernie bezpieczna. Ta chwila mogłaby trwać wiecznie.
-O Nesska szukałam Cię. - Dzięki Kaju zawsze wiesz kiedy przyjść. -A co wy robicie?
-Nie widzisz żegnamy? -Zaśmiał się Mateusz i poczochrał moje włosy odchodząc. To było wredne.
Kaja nadal się mi przyglądała i nie wiedziałam czy jest na mnie zła, wściekła czy jej oczy są zdziwione.
-Idziemy? -Spytałam dla rozładowania tej napiętej atmosfery.
Wracałyśmy do domu pieszo. To wcale nie jest tak daleko a było całkiem przyjemnie, nawet i ciepło jak na północ w styczniu. Kaja chciała wyciągnąć ze mnie co sądzę o Mateuszu, jednak ja nie chciałam jej mówić. Nie chciałam by była zazdrosna a przecież jeszcze całe ferie przed nami. Nagle zapadła cisza. Głucha cisza. Przerwałam ją rzucając w Kaję śniegiem. Od razu zrobiło się miło.Całe mokre weszłyśmy do domu. Skradając się cichutko przemknęłyśmy do pokoju. Poszłam pod prysznic i wskoczyłam do łóżeczka. Siedząc już w łóżku i czekając na tą debilkę przeglądałam facebook'a. Jedno zaproszenie do znajomych. Klik. Mateusz Kowalski. Klik. Potwierdź. Klik Zaczepka. Klik. Chyba się zakochałam. Czy istniej miłość od pierwszego wejrzenia? A może to tylko zauroczenie. Może tylko na chwilę tak o na ferie.
Zasnęłam widząc jego uśmiech gdy nazywał mnie śliczną.

poniedziałek, 2 lutego 2015

Rozdział 1

-Cicho bądźcie ! Ja tu próbuję spać. -Bez skutecznie bardziej sama do siebie wołałam naciągając kołdrę pod czubek głowy a jaśka dociskając do ucha. Naprawdę uważam że moi rodzice nie maja gustu muzycznego. Takie imprezy w naszym salonie to już norma. W każdy piątek od kiedy tylko pamiętam o godzinie osiemnastej do domu przyjeżdża tłum osób. Jedni bardziej popularni inni mniej. Cóż takiego zrobiłam, że to mnie spotyka. Ja taka zmęczona treningami, wracam do domu o siedemnastej i jeszcze nie mogę odpocząć, bo tata częstuje gości muzyką z lat osiemdziesiątych. Naprawdę? Naprawdę kiedyś ktoś tego słuchał. Oczywiście o gustach się nie dyskutuję. Ale ja bym im tam lepszą muzyką zapodała uraczyła bym ich idealnym głosem Justina, moim mężem Dawidem, nie zapomniała bym również o Selenie czy One Direction. Ale nie lepiej słuchać tego czegoś i jeszcze powiedzieli, że mam nie opuszczać swojego pokoju. Dziękuje Wam kochani rodzice. Szkoda tylko, że gdy ja mam gości Wy macie nagle do mnie tysiące spraw. Tak to jest gdy się ma ojca menadżera i matkę dziennikarkę. Ale nie narzekam przecież mam wszystko co zapragnę, brakuje mi jednak czasu spędzanego z mamą i tatą. Może jestem już duża ale ich nigdy nie było w domu.
Wstałam rano strasznie niewyspana. Usiadłam na łóżku i przeciągnęłam się parę razy. Następnie spuściłam nogi na miękki futrzany dywanik i wsunęłam stopy w cieplusie kapcie. Narzuciła na siebie polarowy szlafrok koloru pastelowego różu i zaścieliłam moje posłanie. Następnie złapałam telefon w dłoń i weszłam na facebook'a, instagram'a, ask'a i inne nic nie znaczące aplikacje.  Tak naprawdę życie było piękne bez internetu jednak nie wyobrażam sobie teraz życia bez niego. W końcu gdy ogarnęłam swoje internetowe życie usiadłam przy mojej toaletce i zaczęłam rozczesywać długie, ciemne proste włosy, które delikatnie okalały moją bladą twarz. To dziwne na szafce obok łóżka stoi moje zdjęcie jak byłam jeszcze malutka. Gdy biorę je do ręki widzę na nim uśmiechniętą dziewczynkę o jasno brązowych, kręconych włoskach. Niska i strasznie pulchniutka. Następnie przenoszę wzrok na dziewczynę,która odbija się w lustrze. Wysoka, chuda, czarnowłosa dziewczyna, na której twarzy większość czasu widnieje smutek. Mało kiedy można dostrzec uśmiech. To niedorzeczne jak człowiek może zmienić się w tak krótki okres czasu. To tylko dziesięć lat różnicy. Niby dużo a jednak mało. Gdyby spojrzał na to zdjęcie ktoś kto mnie nie zna pomyśli, że to dwie różne osoby. Ale to wszystko na własne życzenie. Włosy pierwszy raz pofarbowałam w pierwszej gimnazjum wtedy też zaczęłam się odchudzać. Tak się odchudzałam, że wylądowałam w szpitalu. Głodówki. Nie polecam. Hasztag Vanessa. Wtedy jednak po raz pierwszy poczułam, że mama mnie kocha. On też mnie kochał. Szkoda tylko, że jego na zawsze trwało trzy miesiące. Ciii ale o tym innym razem. Gdy skończyłam się czesać ubrałam czarne leginsy i fioletowy sweterek. Uwielbiam ten kolor ale za to nienawidzę zimy ta pora roku jest tak strasznie dołująca. Nigdy nie wiem co na siebie włożyć i nie mam chłopaka, który by mnie przytulał w chłodne wieczory. Zeszłam do kuchnie, po której od wczesnych godzin rannych krzątała się babcia. Tak bardzo ją kocham i nie wyobrażam sobie życia bez niej i bez dziadka. To oni mnie wychowali. Byli przy każdym ważnym wydarzeniu z mojego, krótkiego życia. Rodzice nigdy nie mają dla mnie czasu. Ale nie mam o to do nich pretensji, wiem, że mnie kochają i pracują by zapewnić mi godne życie.
-Cześć babciu. - pocałowałam ją w policzek a ona obdarowała mnie ciepłym uśmiechem. I w takich momentach życie staje się piękniejsze.
-Dzień dobry kochanie, usiądź przygotowałam Ci śniadanie. - babcia wskazała palcem na krzesło i postawiła mi pod nosem naleśniki. -Jakie masz plany na dzisiaj?
-A co chcesz mnie gdzieś zabrać? -Spytałam z pełną buzią i w tym czasie musiał przyjść dziadziuś.
-Nie mów z pełną buzią bo się udławisz - podsumował moje zachowanie poruszając przy tym swoim siwym wąsem.
-Jedziemy z dziadkiem w góry a Ty masz chyba ferie?
-To ja idę się pakować - wybiegłam z kuchni usłyszałam za sobą tylko chichoty dziadków. Biegnąc po schodach prawie się zabiłam. Ja taka kaleka. Zapowiadają się dwa tygodnie w górach z moją kochaną kuzyneczką. Kaja bo tak się nazywa jest dla mnie jak starsza o rok siostra. Jest jedynaczką tak jak ja więc świetnie się dogadujemy.
Wbiegłam do pokoju i wyciągnęłam walizkę a potem jeszcze torbę. Nigdy nie wiem co mi się może przydać. W końcu z tylko najbardziej potrzebnymi rzeczami zeszłam na dół. Dziadek już pakował samochód. Spojrzał na mnie i pokręcił głową z uśmiechem a zaraz za mną pojawiła się babcia trzymając swoją wielką, czarną walizkę z złotą kłódką. Zawsze ją z sobą zabiera jest ogromna i pojemna.
-A Was to na dachu mam przewieźć? - Dziadek złapał się za głowę a my z babcią wybuchnęłyśmy gromkim śmiechem.
Siedząc już wygodnie w samochodzie zadzwoniłam do mamy. Przeprosiłam, że jedziemy bez pożegnania ale zaczyna sypać śnieg i dziadek boi się jakie potem mogę być warunki na drodze. Mama przyznała nam rację i życzyła szerokiej drogi nakazała również zaraz po przyjeździe na miejsce dać jej znać, że żyjemy i jesteśmy w całości.
Po trzech godzinach w końcu dotarliśmy na miejsce. Ciocia czekała już przed domem, mieliśmy małe opóźnienie a ona już się martwiła. Przez całą naszą podróż zdążyło nasypać śniegu po sam pas. Tata to dzwonił do mnie co półgodziny tak się martwił.
-Nessska! - usłyszałam głos za plecami gdy tylko wyszłam z samochodu.
-Kajuuusia! - Zawołałam wesoło i wpadłyśmy sobie w ramiona. W końcu upadłyśmy na ziemię i jak małe dziewczynki turlałyśmy się w śniegu. Nasze zachowanie rozbawiło starsze towarzystwo. W końcu całe mokre wróciłyśmy do domu. Przebrałam się w mój mięciutki dresik i założyłam miękki kapcie z głowami świnek. Zeszłyśmy do kuchni na ciepłą herbatkę i pyszną kolację.  Najedzone zabrałyśmy kubek kakao do pokoju. Siedziałyśmy na parapecie i podziwiałyśmy piękne widoki. Śnieg tak ładnie prószył. Rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym. W końcu padnięte koło godziny dwunastej zasnęłyśmy na mięciutkim łóżeczku Kai. Specjalnie dla mnie założyła fioletową pościel w owieczki. Kochana moja.